Na podstawie pierwszego rozdziału książki Mari Bonfantini i Marleny Motty
„Od poczwarki do motyla. Jak przezwyciężyć ból śmierci i żałoby”
Księgarnia Świętego Wojciecha, Poznań 2004
Tekst opracowała redakcja portalu: www.hospicja.pl
- Separacja, szok i żałoba
Wyjście z chaosu i zamieszania jest możliwe tylko poprzez separację. Potwierdzają to zarówno mity dotyczące początku życia, stworzenia, narodzenia świata i człowieka, jak i z drugiej strony biblijne objawienie. W wyobraźni zachodniego człowieka akt pierwotnego stworzenia przewiduje oddzielenie.
„Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię.
A ziemia była zupełnym pustkowiem (…).
I rzekł Bóg rzekł: Niech powstanie światło!
I światło powstało.
I widział Bóg, że dobre jest światło.
I rozdzielił Bóg światło i ciemność”
(Księga Rodzaju 1,1-4).
Ponieważ człowiek tendencyjnie postrzega siebie jako skupienie lęków, sam jest „sprawcą światła”, to znaczy osiąga świadomość poprzez proces oddzielania, który umożliwia pojawianie się pozytywów, możliwości, które… „są dobre”.
Każda jednostka, aby w pełni zrealizować własną ewolucję, przechodzi przez kolejne separacje. Wzrastanie pociąga za sobą zmierzenie się z różnymi separacjami i rozróżnieniami w ciągłym procesie emancypacji, którego kres nastąpi w chwili śmierci. Jest ważny fakt, że każda osoba osiąga ustabilizowaną tożsamość poprzez zgromadzenie zdolności koniecznych do odbycia podróży. Wiedzieć „kim się jest” pozwala zrozumieć „dokąd się zdąża i po co”.
Separacje znamionują ludzki proces rozwoju. Sam akt narodzin jest oddzieleniem i jest czymś naturalnym, ale nie w tym sensie, że dokonuje się w sposób oczywisty i łatwy. Czasem niesie z sobą wielkie cierpienia i lęki. Bóle rodzenia są rzeczywistością, ale zostają przyjęte, gdyż nie oddzielić znaczyłoby nie narodzić się, co prowadziłoby do śmierci zarówno matki, jak i dziecka. Zatrzymanie oznacza blokadę rozwoju, brak narodzin.
Dominującym uczuciem wobec pozostawienia czegoś, wobec odłączenia się, wobec jakiejś zmiany jest strach. W takich momentach doświadcza się ambiwalentnych przeżyć. Z jednej strony chciałoby się zostawić przeszłość, ale z drugiej strony pojawia się stan niepewności wobec nowego. Jakiekolwiek doświadczenie nieuniknionej straty dotyczącej fundamentalnego związku między matką a dzieckiem, które było przeżyte jako strata, może wywołać swoisty szok.
Szok jest raną: fizyczną, która może rozerwać skórę, naruszyć strukturę cielesną; Freud zauważa, że także świadomość może być ugodzona i zraniona przez jakieś wydarzenia. Każde traumatyczne doświadczenie rodzi gorycz i stawia przed nami kwestię żałoby w takim stopniu, jak bardzo utracone zostało coś, co osoba traktuje jako fundamentalne dla własnego życia. W konsekwencji wymaga to właściwego rozpracowania tego doświadczenia.
Znowu według Freuda, wyjście z żałoby jest trudnym procesem, toczącym się powoli i wymagającym wewnętrznej, bardzo trudnej pracy. Ma to być stopniowe oddalanie, które sprzeciwia się pragnieniu „nie pozwolić odejść” osobie zmarłej, co jest podstawową przeszkodą w przebyciu drogi żałoby. Przebycie tej drogi zakłada swoisty rozrachunek z rzeczywistością, który skupia się na zaakceptowaniu tej straty.
Istotnie, śmierć jako rzeczywistość zewnętrzna bywa rozumiana tak: „osoby kochanej już nie ma”; ale to nie oznacza wcale – jako konsekwencji – akceptacji takiej straty.
Dla przykładu, w dniach następujących po śmierci drogiej osoby stosunkowo łatwo jest zanegować żałobę. Zazwyczaj taka negacja jest tylko czasowa – jak długo uświadamiamy sobie fakt straty, która jest traktowana jako coś nie do zaakceptowania. W następnym okresie można zauważyć emocjonalne reakcje w postaci smutku, strachu, poczucia winy, które czasami przeradzają się w stany podenerwowania, desperacji. W tej fazie doznaje się „dezintegracji siebie samego”, która dotyczy funkcjonowania we własnym środowisku. Nierzadkie są momenty dezintegracji także wtedy, gdy ból nie jest bardzo intensywny. W końcu następuje odzyskanie wewnętrznej równowagi, ale żeby się to dokonało, konieczne jest wierzyć w istnienie wewnętrznych wartości, wierzyć, że w jakiś sposób… można to wszystko osiągnąć.
Proces rozpracowywania żałoby posiada cechy charakterystyczne dla podróży pełnej znoju i udręki: celem jest akceptacja i wyzwolenia energii ukierunkowanych na relacje ze zmarłym, które mogą doprowadzić do nawiązania nowego dialogu z nim i nowych relacji z sobą samym i ze światem zewnętrznym. Taki proces jest czymś stałym, właściwym ludzkiemu wędrowaniu. Można stwierdzić, że po śmierci drogiej osoby za każdym razem, gdy trzeba zmierzyć się ze stratą kochanej osoby, która odchodzi… trzeba także, z różnych powodów, zerwać relacje emocjonalne.
Żałoba oznacza także utratę naszego obrazu w osobie, która nas zostawiła, podczas gdy my przeżywamy jej brak poprzez wspomnienie.
Oddzielić się od drugiego, w rzeczywistości nie oznacza porzucenia, a przynajmniej – nie wyłącznie. Jest to przede wszystkim odrodzenie, otwarcie się na nowe możliwości, dostosowanie relacji do upływającego czasu, pozostanie w harmonii z ciągle toczącym się życiem. To, co nam się zdarza, może być zawsze rozumiane także jako dobra okazja do transformacji i rozwoju.
Aby nastąpiło rozstanie i nowe narodzenie, najpierw musi nastąpić akt kreatywności. Innymi słowy – akt miłości. A więc rozstanie nie ma tylko na celu osiągnięcia poczucia większego zróżnicowania, ale – jeżeli nie ogranicza się do zniszczenia równowagi – może sprzyjać rozwojowi nowych energii i relacji. |
-
Śmierć: wiele porzuceń
Bardzo trudno jest podejmować temat śmierci, ponieważ człowiek z góry odrzuca swoją „skończoność” i konieczność formułowania odpowiedzi na pytania: dlaczego każda ludzka istota musi umrzeć? A potem – dokąd idzie? Liczni filozofowie, ale nie tylko oni, zmagali się z zadaniem udzielenia wyczerpujących odpowiedzi na te pytania.
Wobec śmierci stajemy bezradni, doświadczamy udręki. Strach przed śmiercią jest strachem uniwersalnym, nawet jeżeli dzisiaj się sądzi, że na wielu poziomach został pokonany. Na przykład próbuje się widzieć śmierć jako zdarzenie, które będzie wyeliminowane przez naukę, a nie jako fakt naturalny. Próbuje się przyjmować takie postawy, jakby jej w ogóle nie było. Szuka się sposobów wyeliminowania towarzyszących jej cierpień, widząc ich bezużyteczność. Natomiast „istnienie końca” jest tym, co nadaje życiu wartość, i trzeba ten koniec traktować jako coś towarzyszącego nam i naturalnego, a w pewnym sensie nawet pozytywnego. Świadomość tego wyzwoliłaby nas z licznych niepokojów i lęków i pozwoliłaby lepiej żyć.
Na przestrzeni wieków postawa człowieka wobec śmierci ulegała licznym przemianom, ale zasadniczo pozostaje postawą odrzucenia. Każda cywilizacja stworzyła własne rytuały w celu zmierzenia się ze zjawiskiem śmierci i skończonością człowieka, ale śmierć ciągle wywołuje pewien niepokój. W niektórych okresach historycznych widać powolny zanik rytów pogrzebowych, żałoba i postawa wobec umarłego są bardziej zdystansowane i formalne.
Naszym zdaniem, rozmyślanie nad śmiercią może być pomocne w przyznaniu jej właściwego miejsca w naszej egzystencji. A to z kolei, powinno nam pomóc w lepszym zrozumieniu samego siebie. Należałoby unikać zarówno odrzucania tego problemu jako tematu do przemyśleń, jak i nadawania mu nadzwyczajnego znaczenia. W rzeczywistości, obsesyjny lęk przed śmiercią mógłby zaowocować utratą perspektywy lepszego życia. W momencie, w którym osoba doświadcza „utraty”, mimo wszystko zarysowuje się – nawet jeżeli… jest śmierć… i śmierć – jej postawa wobec śmierci. A każda ze śmierci uderza nasze serce w różny sposób i wywołuje szczególny ból.
Śmierć niespodziewana – Wypadki, ataki serca, tętniaki, zabójstwa, samobójstwa i inne rodzaje niespodzianej śmierci powodują zarówno u członków rodziny, jak i u przyjaciół, głęboki kryzys. Niespodziewana śmierć jest bardzo destabilizująca, gdyż mamy do czynienia z całkowitym brakiem przygotowania na to wydarzenie, przez co trudniej jest zaakceptować tę rzeczywistość i dostosować się do zaistniałej zmiany. Nieoczekiwana utrata wystawia na próbę siłę ludzkiego ducha. W kilka sekund wszystko dookoła się zmienia, i to w sposób tak gwałtowny, że bardzo trudno się w tym znaleźć.
Kiedy w łonie rodziny następuje niespodziewana śmierć drogiej osoby, gwałtowny szok i dezorganizacja blokują możliwość właściwego przeżycia żałoby aż do momentu, w którym członkowie rodziny są w stanie na nowo zintegrować we własnym życiu okoliczności sprzed i po śmierci.
Ludwik (trzydzieści lat):
… tego ranka, jak każdego innego dnia przygotowywałem się do pójścia do biura, a każdej mojej czynności towarzyszyły pewne odgłosy dochodzące z kuchni. Mama, jak zwykle, wstała, by przygotować mi śniadanie. Jednak aż do tego dnia nigdy nie zastanawiałem się nad znaczeniem tego rytuału, który był na swój sposób wyznaniem „kocham cię”. Myślałem, że jej to sprawia przyjemność. Wszedłem do kuchni i zobaczyłem mamę leżącą na podłodze. Od tego momentu wspomnienia się mieszają, wszystko stało się jak w filmie, telefon alarmowy 118, szalona jazda do szpitala. Nie potrafiłem myśleć, czułem tylko gorycz i lęk, lęk przed utratą jej, potem nikła nadzieja i wreszcie „śmierć”. Było to, jakby coś uderzyło mnie w serce. To wszystko stało się w kilka godzin: jej śmierć była jak trzęsienie ziemi, które zburzyło wszystko do samych fundamentów i powaliło mnie, pozostawiając z głębokim poczuciem bezsilności pod hałdą gruzów. Próbowałem jakoś przezwyciężyć szok. Ogłuszony i zmieszany, szukałem drogi wyjścia: z jednej strony pragnąłem krzyczeć i wołać o pomoc, z drugiej strony chciałem pozostać niewzruszony, bierny, zamknięty w moim bólu i mojej samotności.
Powoli, powoli, z trudem i pomocą wielu drogich mi osób, wydobyłem się spod gruzów, próbując ocenić poniesione straty i stan posiadania.
Nie było łatwo odbudować stan równowagi w rodzinie, ale po kilku latach wydaje mi się, że powinienem być wdzięczny za to doświadczenie, tak traumatyczne. Uczyniło mnie ono bardziej świadomym tego faktu, że życie może się skończyć w każdym momencie, a więc dobrze jest nie zmarnować żadnej chwili. Dzisiaj staram się docenić piękno i próbuję wyrazić moje uczucia i emocje, których doznaję wobec moich bliskich. I tak próbuję żyć dalej!
Śmierć spodziewana – Śmierć zapowiedziana, pod warunkiem, że mówi się o niej otwarcie, może pozwolić na stopniowe przygotowanie na utratę.
T o w a r z y s z y ć temu, kto opuszcza nas w finałowej fazie swojej ziemskiej pielgrzymki, daje nam możliwość pożegnania, powiedzenia „z Bogiem”. Jest to ważny czas, ponieważ pozwala nam przygotować się, powoli zasymilować ból utraty. Może uczynić trochę mniej traumatyczny nadchodzący moment, nawet jeżeli nie jest się nigdy wystarczająco przygotowanym na to rozstanie. Naprawdę, nie ma się nigdy doświadczenia utraty aż do chwili, w której ktoś drugi rzeczywiście umiera.
Towarzyszenie jest czasem właściwym dla wyrażenia uczuć i emocji, dla wyznania sympatii, dla rozwiązania konfliktów i wprowadzenia pokoju, dla zaprojektowania przyszłości, czasem także z tym, który odchodzi, jeżeli powierzy nam swoje plany i nadzieje. Poza tym, dobrowolne trwanie przy umierającym pomniejsza poczucie winy. Byłoby dobrze, gdyby ten stan zbytnio się nie przedłużał, gdyż jest to czasami sytuacja trudna do wytrzymania. Jeżeli śmierć drogiej osoby jest poprzedzona długą agonią, to może się zdarzyć, że trauma dla rodziny, krewnych i przyjaciół stanie się silnie destabilizująca. Po pewnym czasie nie jest się w stanie znosić cierpień i być blisko umierającego, z jego wielkim ciężarem bólu.
TOWARZYSZENIE PRZEWIDUJE:– zaakceptowanie śmierci jako czegoś nieuniknionego; – powiedzenie, co było niewypowiedziane, pojednanie, przebaczenie, prośbę o przebaczenie; – powolne, a więc mniej traumatyczne rozstanie. |
Czymś ważnym jest być blisko umierającego, nie należy jednak obwiniać się tym, jeżeli zgon nastąpi pod naszą nieobecność. W pewnym sensie możemy się rozstać, gdyż dopełniliśmy aktu pożegnania. Można to widzieć w kategorii daru: to jest znak, który przekazaliśmy, nic więcej nie potrzeba.
Śmierć partnera – Utrata partnera może być czymś strasznym, zarówno wtedy, gdy traci się go niedługo po tym, jak zaczęła się historia pary, jak i po wielu latach.
Problemy do przezwyciężenia mogą być bardzo dramatyczne. Na przykład, jeżeli małżonek umiera i pozostają dzieci, zostają one postawione przed koniecznością radykalnych zmian. Czymś ważnym jest, by w rodzinie każdy mógł, we właściwy dla siebie sposób, wyrazić swój ból. Ponadto należy podjąć konkretne decyzje, odpowiednie dla spełnienia rodzicielskiej roli nieżyjącego małżonka. W przypadku gdy dzieci są małe, ważne jest nie domagać się od nich pociechy, ale wspierać je, by mogły jak najspokojniej przebyć okres żałoby. Jest czymś korzystnym mówić o umarłym rodzicu bez idealizowania go, można z nimi płakać, ale i szukać uśmiechu. Podstawowym zadaniem jest ujawniać własne emocje i wsłuchiwać się w uczucia dzieci bez niepotrzebnych nacisków.
Wsparcie rodziny, z której się pochodzi, jest także niezwykle ważne, nawet jeżeli w niektórych przypadkach strona dotknięta śmiercią krewniaka może napotkać poważniejsze problemy do przezwyciężenia. Także zaprzyjaźnione małżeństwa mogą okazać znaczącą pomoc.
Jeżeli małżonek umiera po wielu latach współżycia i dzieci są już duże, dla tego, który pozostaje, uczucie osamotnienia i utraty jest o wiele silniejsze. Wraz z utratą towarzysza życia pozostaje się także bez tego, który był pomocą w codziennych zajęciach, traci się status społeczny i wsparcie finansowe. Wraz z małżonkiem odchodzi wspólnie przeżyta przeszłość. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że czasami przyjaciele danej pary nie okazują chęci pozostania w przyjaźni z wdowcem lub wdową, gdyż ta relacja mogłaby w jakiś sposób zagrażać ich własnemu związkowi.
Bezpośrednio po śmierci małżonka wielu jest przekonanych o niechęci do stworzenia nowych relacji partnerskich. Z jednej strony traktują to jako brak lojalności wobec zmarłej osoby, z drugiej strony jest obawa przeżycia ponownego rozstania. Niemniej jednak, z upływem czasu, jest czymś naturalnym myśleć o ewentualnym nowym związku. Są osoby, które nie pragną więcej dzielić życia z innymi i są w tym stanie szczęśliwi: trzeba to zaakceptować. Ale są i tacy, którzy nie wyobrażają sobie życia bez związku z drugą osobą. Nie można jednak tego uważać jako zastępstwo zmarłego małżonka, ale jako pragnienie nowego doświadczenia spełnionego związku.
Śmierć więzi – Może się zdarzyć, że osoba, z którą jesteśmy związani, zostawia nas nie z powodu śmierci. W ten sposób przeżywamy separację, koniec związku. I to także jest przeżycie smutku, z którym trzeba się zmierzyć.
W przypadku pary często separacja jest konsekwencją porzucenia przez partnera. Ten, który zostaje porzucony, nie potrafi sobie z tym poradzić, gdyż zamiast miłości widzi okrutne przeznaczenie kładące kres ich związkowi. Kiedy dziecko zrywa relacje z rodzicem, wtedy ból i cierpienie rodzica są, jeżeli tak można powiedzieć, jeszcze większe. Wyrzec się bowiem tego, kto dał życie, jest porównywalne w pewien sposób z wyrzeczeniem się samego życia: wszystko wtedy traci swój sens.
Niestety, dzisiaj wzrasta liczba osób, które w ciągu życia zawiązują i zrywają liczne relacje małżeńskie, w imię lepszego życia osobistego i rodziny. W związku z tym można odnieść wrażenie, że nie przywiązuje się wagi do właściwego smutku rozstania. Wydaje się, że istnieje przekonanie, jakoby było konieczne, a zarazem trudne, zmierzenie się z kolejnymi utratami i porzuceniami. Prawdopodobnie, kto potrafi uczynić to łatwo i bez zbytniego bólu, ten albo nie przeżywał tego związku głęboko i nie był w nim emocjonalnie bardzo zaangażowany, albo partner był mu potrzebny do zaspokojenia czasowych potrzeb lub dla zastąpienia w jakimś sensie własnych rodziców. Jest prawdą, że „miłość jest silna jak śmierć”, ale nie zawsze człowiek o tym pamięta i pozwala jej odlecieć, często bez szczególnego żalu.
W jednej ze swoich piosenek Domenico Modugno śpiewa: „Wiesz, oddalenie jest jak wiatr, gasi małe płomyki, ale rozpala wielkie”.
Dzisiejszy człowiek boi się wielkich płomieni, często nie pozwala się im porwać, boi się utracić kontrolę i nie pozwala się oświecać i ogrzewać. Boi się poparzenia i często zostaje pociągnięty „pozornym ogniem”, który go nie ogrzeje, ale wypali zdolność trwania w relacji i autentycznego wyrażania emocji.
Jeżeli dochodzi do separacji pary, która miała dzieci, nie można ulec złudzeniom, że one nie cierpią. Często nie rozumieją, co się dzieje, trafiają w centrum konfliktu między rodzicami i w jakiś sposób są zmuszone do opowiedzenia się po czyjejś stronie. Jest to niemożliwe, bo przecież kochają obu rodziców i czują się winne, jeżeli staną po jednej ze stron.
Zamiast czuć się owocem miłości, czują się wpisane w konflikt i próbują uwewnętrznić zaistniały podział i jakoś go rozwiązać. Jeżeli dzieci są już dorastające, sprawa staje się jeszcze bardziej skomplikowana, gdyż jest to wiek opozycji, konfliktu i dążenia do autonomii. Może się zdarzyć, że mając zapotrzebowanie na wolność i afirmację ich indywidualności, uważają za słuszne i korzystne zniszczyć to, co oczywiście nie jest satysfakcjonujące, zamiast zaangażować się w odtworzenie właściwego stanu. Nie zapominajmy wreszcie, że żyjemy w epoce „użyj i wyrzuć” i wydaje się nam, że naprawianie relacji jest marnowaniem czasu. Przecież można mieć „nowe”. Zapominamy jednak, że osoby są niepowtarzalne, nie pochodzą z seryjnej produkcji
Źródło: http://www.hospicja.pl/opieka_psych/article/275/chapter_6.html