Pięć faz opłakiwania straty

Tekst opracowała redakcja portalu: www.hospicja.pl ;na podstawie książki:

Jak przeżyć stratę dziecka. Powrót nadziei” – Catherine M. Sanders

Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne

To było zaledwie kilka tygodni po naszym powrocie do domu ze świąt Bożego Narodzenia. Nie mogę dokładnie… tak, to było po świętach. Doszłam do wniosku, że czas uprzątnąć rzeczy w jej pokoju – wiedziałam przecież, że już do domu nie wróci i że nie mogę bez końca trzymać go w takim stanie, w jakim go zostawiła. Zmieniłam więc pościel, a na łóżku położyłam coś, czego tam nigdy dawniej nie było. Potem zabrałam się do składania i pakowania wszystkiego. Zdjęłam książki z jej półek i przełożyłam na nasze, a następnie wzięłam się za zabawki. I w tym momencie mnie odrzuciło… Po prostu nie mogłam. Wyszłam stamtąd i zaczęłam oglądać telewizję. Tak naprawdę to wcale mnie ona nie interesowała, ale nie mogłam być w tamtym pokoju. Musiałam poczekać, aż stanę się silniejsza.   – Osierocona matka, lat 28

Opisujemy tu poszczególne fazy osierocenia, omawiając ich charakterystyczne symptomy. Naturalnie, nie u każdego człowieka występuje cały zestaw objawów jednocześnie, poza tym niektóre z nich czasami zachodzą na sąsiednie fazy. U ciebie na przykład, Czytelniku, może być tak, że jakiś określony symptom będzie pojawiać się dłużej niż jedna faza, inny zaś nie pojawi się wcale. Może przyjść taki moment, że cofniesz się do fazy poprzedniej, doświadczając ponownie jej symptomów. Niech cię ta regresja nie martwi, nie obawiaj się, że znów na dobre utknąłeś w fazie, którą masz już za sobą. Zmierz się z tym problemem, pogadaj z kimś na ten temat, spróbuj się z tym uporać. Takie incydentalne regresje to coś zupełnie normalnego i na ogół krótkotrwałego.

Wiedza, czym są i jak wyglądają poszczególne fazy, pozwoli ci lepiej zrozumieć, dokąd zmierzasz. Nie traktuj jej zbyt sztywno i arbitralnie. Niech raczej stanowi dla ciebie pewien zbiór informacji, który umożliwiających ci ogólne orientowanie się, w którym punkcie drogi się znajdujesz i co cię jeszcze czeka.

Przedstawiony tu podział okresu żałoby na poszczególne etapy oparty jest zarówno na wynikach programu badawczego (Tampa Bereavement Study), rozpoczętego przez Catherine M. Sanders w 1976 r. w Tampa na Florydzie, jak również na bogatej literaturze dotyczącej tego przedmiotu. Pięć omówionych tu faz w pełni obejmuje i opisuje cały proces opłakiwania straty. Każda z nich stwarza możliwość dalszego rozwoju. Szczególnie dwie ostatnie mogą nas zaprowadzić znacznie dalej, niż nam się to kiedykolwiek wydawało możliwe. Zawsze mamy prawo wyboru – prawo do zaakceptowania lub odrzucenia nowych możliwości naszego rozwoju. Omawiając kolejne etapy, przytaczamy opisy specjalnie dobranych przypadków, ilustrujących charakterystyczne cechy każdej z faz. Zapoznanie się z przeżyciami istniejących ludzi ułatwi nam zrozumienie naszej własnej drogi stopniowego wychodzenia z kryzysu. Świadome i zdecydowane poddanie się temu procesowi wymaga odwagi. Ale cóż nam innego pozostaje w tych okolicznościach?

FAZA 1: SZOK

Charakterystyczne symptomy: niedowierzanie; wewnętrzny zamęt; wzburzenie; bezradność; stan alarmu; psychologiczne dystansowanie się.

Marge i Joe Walsh głęboko spali, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Była trzecia trzydzieści w nocy. Joe obrócił się na łóżku, żeby spojrzeć na zegarek. Dzięki temu zapamiętał dokładnie, o której przybyła policja. Wyskakując szybko z łóżka, starał się nie obudzić Marge. Ale gdy usiłował znaleźć w ciemnościach szlafrok, zatrzymała go słowami: „Joe, co się stało? Kto to dzwoni?” Nie jestem pewien, pójdę sprawdzić. Zostań tu, odpowiedział. Ale Marge nie czekała. Obdarzona szóstym zmysłem, jak wszystkie matki, wiedziała, że stało się coś złego.

Kiedy Joe otwierał drzwi, stała już za nim. Dwóch funkcjonariuszy policji przedstawiło się i zapytało, czy to właśnie oni są państwem Walsh. Wyższy policjant powiedział: Panie Walsh, zdarzył się wypadek. Wasz syn został ciężko ranny. Chcielibyśmy was zabrać do szpitala.” Te straszne słowa brzmiały im w uszach przez wiele miesięcy. Wysłuchawszy takiej informacji, wie się bez cienia wątpliwości, że stało się coś najgorszego.

Marge dotknęła ramienia Joego. „Co on powiedział? Że Gary jest ranny?” A kiedy nie otrzymała żadnej odpowiedzi, spojrzała na kamienne twarze policjantów i powoli wycofała się. Potem zaczęła krzyczeć. Dziś nic z tego nie pamięta. Joe powiedział później, że jego żona pobiegła do pokoju, jakby próbowała uciec przed tą straszną wiadomością. Opowiadał, że próbował ją uspokoić, ale gdy się do niej zbliżył, zaczęła jeszcze głośniej wrzeszczeć: Każ im zostawić nas w spokoju. Oni się pomylili. Powinni pójść do innego domu. To pomyłka. Na pewno nie chodzi o Gary’ego. Przecież on musi być na górze, na pewno już tam śpi od dawna. Zawsze wraca punktualnie. O Boże, nie. Proszę, nie pozwól, żeby to był Gary. Marge osunęła się na tapczan, szlochając i waląc pięściami w poduszkę.

Joe chciał słuchać tego, co mówili policjanci, usiłował też pomóc Marge, ale nie wiedział jak. Przeżywał ciężkie chwile, starając się wszystkiemu sprostać. Powiedział później, że niczego szczególnego wtedy nie odczuwał. Jedynie jego myśli potykały się o siebie w jakimś niepojętym zamęcie. Marge i Joe pojechali za policją do szpitala. Joe musiał wejść do środka, żeby zidentyfikować syna, który leżał martwy na stole w izbie przyjęć. Opowiadał mi później, że kiedy musiał spojrzeć na Gary’ego, przestał w ogóle myśleć. Kierował się tylko instynktem. Czuł się tak, jakby jego ciało było ciężkie jak z drewna. Gdy wrócił do poczekalni i podszedł do Marge, ona nawet nie podniosła głowy, nie poruszyła się. Wyglądała jak skamieniała. Joe usiadł obok niej i wziął ją za rękę. Była zimna jak lód. Wymówił jej imię, ale zachowywała się jak katatoniczka. Żadnej odpowiedzi. Powiedział później: Wystraszyłem się nie na żarty. Marge nawet nie drgnęła, wezwałem więc pielęgniarkę. Okazało się, że strasznie jej spadło ciśnienie krwi. Sprowadzono natychmiast lekarza i zatrzymano ją na obserwację. Następnego dnia została wypuszczona do domu z rozpoznaniem: stan ciężkiego szoku.

Wstrząs, który przeżywają ludzie w konfrontacji ze śmiercią bywa słabszy lub silniejszy zależy to od wielu czynników, takich jak na przykład stopień przywiązania do zmarłego, rodzaj śmierci oraz to, czy jej oczekiwano lub spodziewano się. Kiedy jednak umiera dziecko, wstrząs jest wielokrotnie silniejszy. Po pierwsze; nigdy nie przychodzi nam do głowy, że może się to przydarzyć tak młodej istocie. Po drugie; jesteśmy z naszym dzieckiem tak silnie związani, że ogromna część nas samych umiera razem z nim; uczucie smutku ma tu złożony charakter. Po trzecie; my, rodzice, jesteśmy odpowiedzialni za szczęście naszego potomstwa. Kiedy dotyka je śmierć, czujemy się tak, jakbyśmy się nie wywiązali z obowiązku opieki nad nim. Rodzaj śmierci nie gra tu roli; czujemy się za nią odpowiedzialni tak długo, dopóki nie uda nam się tego poczucia winy w sobie przepracować.

Każdy reaguje inaczej

Tak jak niejednakowo reagujemy na stres, tak też różnimy się sposobem przeżywania żalu i bólu po stracie bliskiej osoby. Marge na początku krzyczała i zawodziła. Później jakby skamieniała i nie była w stanie funkcjonować. Joe był zdolny do działania, ale czuł się tak, jakby był „pilotem automatycznym”. Szok spowodował, że na moment „myśląca” część jego mózgu wyłączyła się i że funkcjonował sterowany jedynie przez niższą część pnia mózgu, kierująca zachowaniami rutynowymi. Mógł robić rzeczy, które wykonywał codziennie, lecz wymyślenie czegoś nowego przychodziło mu z ogromną trudnością. Wielu ludzi funkcjonuje w ten sposób przez cały okres uroczystości pogrzebowych.

Czujemy w sobie zamęt

W następstwie szoku ogarnia nas chaos wewnętrzny i poczucie zagubienia. Wszystko, co było stałe i niewzruszone, nagle się zmieniło. Nasze złamane serca wciąż krwawią, ponieważ bez przerwy myślimy o zmarłym, rozpaczliwie usiłując odnaleźć jakiś sens w tym, co się stało.

Marge i Joe Walsh kilka następnych dni jakoś przetrwali. Znajomi co chwilę do nich zaglądali, przynosząc jedzenie, kwiaty i drobne podarunki, a czasem tylko okazując im swoje współczucie i troskę.

U każdego z nas można zaobserwować jakieś objawy szoku. Marge potrafiła płakać w obecności innych, a często robiła to wraz z przyjaciółmi. Joe nie uronił ani jednej łzy. To on musiał zająć się zorganizowaniem pogrzebu, a będąc osobą odpowiedzialną, wywiązał się ze swoich obowiązków w swój zwykły, energiczny i solidny sposób. Nie dawał po sobie poznać, jak bardzo cierpi. Uważał, że musi być silny. I tylko wciąż nie rozumiał, dlaczego wysychają mu usta i czemu tak często wzdycha, chcąc złapać głębszy oddech. Nie mógł też ani chwili usiedzieć spokojnie. Nie wiedział, że tego rodzaju objawy są typowe dla osób przeżywających stan stresu.

Marge powiedziała mi, że nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie wejdzie do domu pogrzebowego i zobaczy Gary’ego. A gdy ten moment nastąpił, stanęła obok trumny i długo dotykała jego włosów, mówiąc coś do niego cichym głosem, zupełnie jakby mu śpiewała kołysankę. Miała wrażenie, że podczas pogrzebu obserwuje siebie jakby z zewnątrz, że śledzi każdy swój ruch, nie będąc tam sama naprawdę.

To, czego doświadczała Marge, to dystansowanie się psychologiczne. Jest to mechanizm, który w sytuacji wielkiego nieszczęścia ma w stosunku do nas działanie ochronne. Dzięki niemu uchylamy się od emocjonalnego uczestnictwa w sytuacji, która jest zbyt bolesna, by stawić jej czoło.

To właśnie reakcja szoku czyni żałobę tak długim i trudnym okresem dla osieroconych rodziców. Etap ten; który w wypadku jakiejś innej straty mija zwykle po kilku dniach, czasem po tygodniu, a najwyżej dwóch; po śmierci dziecka może trwać rok, a nawet dłużej. W pewnym momencie jednak ochronne działanie szoku, podobnie jak to bywa z nowokainą, kończy się i stopniowo, coraz wyraźniej, zaczynamy odczuwać doskwierający nam ból. Wchodzimy wtedy w drugą fazę żałoby; pełną świadomość poniesionej straty.

FAZA 2: UŚWIADOMIENIE SOBIE STRATY

Charakterystyczne symptomy: niepokój wywołany separacją; konflikty emocjonalne; przewlekły stres; nadwrażliwość; gniew Poczucie winy.

Rich miał zaledwie 3 lata, gdy jego rodzice Irene i Ben King dowiedzieli się, że jest chory na białaczkę. Walka trwała 4 lata. Były lepsze okresy, gdy rodzina odzyskiwała nadzieję, i takie, kiedy ogarniał ich smutek, ból i rozpacz. W końcu przegrali walkę. Rich zmarł w szpitalu; jego wątłe ciało nie było już w stanie znieść intensywnego leczenia. Zrozpaczeni rodzice pozostali z poczuciem całkowitej przegranej.

Chociaż Irene i Ben wiedzieli, że Rich nie ma już szans, to przeżyli ogromny szok, kiedy nadeszła śmierć. Zdumiewające, jak bardzo to w nas uderza. Nawet jeśli zdajemy sobie sprawę, że śmierć jest nieunikniona, gdy próbujemy się do niej przygotować, i tak nie potrafimy sobie w żaden sposób wyobrazić, jak strasznie pusty wyda nam się świat, kiedy się to stanie. Ben i Irene myśleli, że są na to przygotowani. Wielokrotnie rozmawiali na ten temat. Nawet wyobrażali sobie, jak to może wyglądać; wizualizowali pogrzeb, kwiaty, puste łóżko. Nie mogli jednak tak naprawdę wiedzieć, jak bardzo będą cierpieć, dopóki ich ukochany Rich nie odszedł.

Irene i Ben zachowali podczas pogrzebu stoicki spokój. Sześć miesięcy przed śmiercią syna Irene, która pracowała jako programista komputerowy, wzięła urlop. Teraz, gdy było już po pogrzebie, upierała się, że wróci do pracy. Dwoje pozostałych dzieci; dziesięcioletnia Pam i dwunastoletni Robert; przebywało w szkole przez większą część dnia, a rodzinie obciążonej ogromnymi wydatkami na leczenie przydałaby się dodatkowa pensja. Przyjaciele przez wiele miesięcy dotrzymywali im towarzystwa i dodawali otuchy. Ani Irene, ani Ben nie byli pozostawieni sami sobie, z wyjątkiem nocy, kiedy to ona płakała, dopóki sen jej nie zmorzył, a on próbował ją pocieszać. I tak to trwało; byle przeżyć kolejny dzień i następną noc.

Jakieś sześć miesięcy po śmierci Richa Irene doszła do wniosku, ze czas już posprzątać w jego pokoju. Do tej chwili wszystkie rzeczy leżały tam jak za jego życia. I gdy tak otwierała kolejne szuflady, wzrok jej padał na coraz to inne przedmioty przypominające jej ukochanego syna: na misia, łamigłówkę, nad którą się mozolił, znoszoną skarpetkę z dziurą na palcu. Tak bardzo ją one wzruszyły, że nie wytrzymała. Szlochając uciekła z pokoju, zamykając dokładnie za sobą drzwi. Nie zdawała sobie wtedy sprawy z tego, że to właśnie był początek drugiej fazy przeżywania straty. Ochronne, izolujące od bólu działanie pierwszej fazy skończyło się; Irene czuła i cierpiała z dojmującą bezpośredniością.

Faza druga charakteryzuje się silną dezorganizacją emocjonalną. Pełne uświadomienie sobie śmierci własnego dziecka powoduje uczucie nieznośnego ciężaru przygniatającego człowieka. Próbujesz głęboko odetchnąć i nie możesz, oddychasz jedynie powierzchownie. Słyszałam, że tak się dzieje z ludźmi, którzy nie chcą odczuwać. Pamiętam, że ja także nie chciałam cierpieć, ale ból i tak nie ustępował, niezależnie od tego, jak oddychałam. Być może w pewnych okolicznościach jest on na tyle głęboki, że nie ma na niego sposobu. Faza druga to okres wyróżniający się w całym procesie żałoby największą zmiennością przeżywanych przez nas uczuć. Gniew, poczucie winy, frustracja i wstyd wzbierają w nas co chwilę. Jesteśmy bardziej wrażliwi na to, co mówią inni, szybciej też reagujemy.

Kiedy tracimy dziecko, zrywa się więź, która stanowiła integralną część nas samych. To tak, jakby nagle utracić połowę siebie, bez żadnej możliwości jej odzyskania. Przeżywany ból spowodowany jest nagłym wyrwaniem z nas części naszej własnej istoty i jest on rozdzierający. Głównym komponentem drugiej fazy jest niepokój wywołany separacją. Dużo bardziej typowe dla tego okresu są lęk i obawa niż depresja. Boimy się. Poczucie utraty kontroli w związku ze śmiercią dziecka zaczyna przenosić się na inne sprawy. Wszystko, na co kiedyś Uczyliśmy i na czym polegaliśmy, wydaje się teraz chwiejne i niepewne. Świat stał się nieprzewidywalny, nie mamy się już na czym oprzeć. Żadne miejsce nie wydaje się wystarczająco bezpieczne.

Irene i Ben do chwili wejścia w drugą fazę nie mieli jakiegoś większego poczucia winy, ponieważ uważali, że zrobili dla swojego dziecka wszystko, co możliwe. Ale w Irene nastąpiła jakaś zmiana w dniu, kiedy weszła do pokoju syna. Odezwały się w niej wątpliwości, czy słuszne były decyzje jej i męża dotyczące leczenia Richa. Czy przypadkiem nie przeoczyła jakiegoś symptomu, który w porę zauważony mógł zmienić przebieg choroby? Czy leczenie nie było zbyt intensywne? Był takim cierpliwym chłopcem, nigdy nie narzekał. Jej serce znów się krajało, a ból był teraz inny, bardziej intensywny. I gdy zadręczała się tymi pytaniami, opanowało ją przemożne uczucie, że w jakiś sposób zawiodła swoje dziecko.

Jeśli natomiast chodzi o Bena, to takie doszukiwanie się czyjejś winy jedynie go irytowało. Wiedział, że zrobili wszystko, co możliwe; zamartwianie się dawno podjętymi decyzjami wywoływało w nim dodatkowy gniew. Pamiętał uczucie kompletnej bezradności w momencie, gdy Rich umierał. Wciąż go zapewniano, że być może jakaś kolejna metoda leczenia będzie szansą dla syna. Teraz nie było już żadnej.

Od śmierci synka Ben wyładowywał swój gniew na wszystkim, co się dało; na urzędniku inkasującym należność w szpitalu, radiologu, Bogu, a teraz na Irene. Nienawidził tego jej obwiniania siebie, a tak naprawdę był wściekły, że nie może nic poradzić na to, co się stało. Te same uczucia bezradności i bezsilności, które go przepełniały w ostatnich dniach życia Richa, powróciły znów z pełną siłą.

Irene i Ben zaczęli się kłócić o drobiazgi. Wydawało się, że całe to współdziałanie, które wypracowali pomiędzy sobą przed śmiercią Richa, rozpadało się teraz na ich oczach. Unikali się nawzajem, spędzając wieczory i weekendy w różnych częściach domu. Ich pozostałe dzieci, Pam i Robert, stały się smutne, choć starały się tego nie okazywać. Nigdy dotąd nie widziały, żeby rodzice tak się traktowali. Trudno im było uwierzyć, że nie kłócą się z ich powodu; może zrobili coś takiego, co spowodowało jakieś problemy. Prócz tego Pam i Robert musieli sobie radzić ze swoim własnym poczuciem winy; piętnem, że nadal żyją. Innymi słowy, czuli się winni temu, że los ich oszczędził, a zabrał Richa. Przez tak długi czas cała ich uwaga i miłość koncentrowała się na nim, że jakoś w ich świadomości ukształtowało się przekonanie, że to on jest najważniejszą osobą. Umarł jednak, a oni; nie. I nie było nikogo, z kim mogliby na ten temat porozmawiać.

Sytuacja w rodzinie wciąż się pogarszała, aż do chwili, kiedy to przy pomocy duszpasterza miejscowej parafii udało im się znaleźć terapeutę wyszkolonego w leczeniu rodzin przeżywających tego rodzaju tragedie. Irene i Ben dowiedzieli się wtedy, że choć ludzi dotyka to samo nieszczęście, to ich reakcje mogą się między sobą różnić lub też pojawiają się w innym czasie. Terapeuta, o którym mowa, pracując z całą rodziną, dopomógł dzieciom uporać się z poczuciem winy i sprawił, że na nowo poczuły się w domu kimś ważnym. Dzięki specjalistycznej pomocy wszyscy członkowie rodziny stali się znów sobie bliscy.

Głęboki smutek i żal pochłania niesłychanie dużo energii. Tak więc i siły Irene i Bena wyczerpywały się, tym bardziej że musieli przecież wykonywać swoją normalną, rutynową pracę. Bolesna strata nadweręża poczucie bezpieczeństwa, stajemy się podatni na zranienie i niepewni. Ten stan alarmu pobudza część sympatyczną autonomicznego układu nerwowego, a on z kolei uwalnia zwiększoną ilość adrenaliny. Jest to jeden z powodów, dla których zarówno w pierwszej, jak i drugiej fazie pojawiają się kłopoty ze snem, a często ludziom trudno jest nawet usiedzieć spokojnie przez dłuższy czas. Obie te fazy trwają dość długo i można je łącznie uznać za okres przewlekłego stresu. Na koniec, nasze wyczerpane ciała zaczynają nas motywować do tego, byśmy wkroczyli w trzecią fazę żałoby, fazę, w której będziemy oszczędzać energię i częściowo wycofamy się z kontaktów z innymi ludźmi. Jest to jedyny sposób, by podreperować nadwątlone zasoby energetyczne.

Ben osiągnął fazę trzecią na długo przed Irene. Dzięki pomocy terapeuty, oboje mogli się dokładnie przyjrzeć temu, co się z nimi działo. Nauczyli się kilku rzeczy; nie wysuwać wobec siebie nadmiernych żądań, nie osądzać się wzajemnie i po prostu pozwalać partnerowi na przechodzenie przez kolejne etapy procesu żałoby w jego własnym tempie. Dzieciom terapeuta pomógł natomiast zrozumieć, że ich żal był w pełni uzasadniony i że miały prawo do swoich własnych odczuć.

Przekształcenie się fazy drugiej w trzecią nie następuje w ciągu jednej nocy. Obie zachodzą na siebie. Wkraczając w trzecią fazę, ciało daje nam znać, że przyszła pora, by zachować resztę energii na dalsze etapy żałoby, z którymi także trzeba będzie sobie efektywnie radzić.

 

FAZA 3: CHRONIENIE SIEBIE / WYCOFANIE SIĘ /
Charakterystyczne symptomy:
  • wycofanie się;
  • rozpacz;
  • osłabienie systemu odpornościowego;
  • zmęczenie;
  • praca nad smutkiem i żalem;
  • hibernacja

Wiadomość dotarła do Johna i Sue drogą okrężną. Sąsiadka zadzwoniła wieczorem o godzinie dziesięć po jedenastej pytając, czy oglądali dziennik. Nie oglądali. Właśnie wrócili z kina i jeszcze nie sprawdzili swojej sekretarki automatycznej. Usłyszawszy to, sąsiadka powiedziała „O mój Boże. Tak mi przykro”. Serce Johna zaczęło walić jak młotem i milion myśli w jednej sekundzie przeleciał mu przez głowę. Szybko zapytał: „A o co chodzi? Co się stało?” Kobieta odrzekła: „Nie, nie, nic takiego” i odwiesiła słuchawkę. John rzucił się do sekretarki automatycznej i włączył zapis. To co usłyszał było straszne i dotyczyło najstarszej córki, dwudziestoczteroletniej Mary Ann, która mieszkała i pracowała w Jacksonville, zaledwie parę godzin jazdy od ich domu. Betty, jej współmieszkanka, głosem zdradzającym stan najwyższego zdenerwowania, usiłowała im opowiedzieć, co się stało.

Betty spędziła popołudnie poza domem i wróciła około szóstej trzydzieści. Mary Ann uprzedziła ją, że ma zamiar trochę poczytać i że prawdopodobnie wcześnie położy się do łóżka. Kiedy Betty otworzyła drzwi, zastała mieszkanie w stanie kompletnego chaosu. Wszystko było splądrowane i wywrócone do góry nogami. Zaczęła wołać przyjaciółkę i wbiegła do jej sypialni. Znalazła ją na łóżku z przestrzeloną głową. Z przerażeniem stwierdziła, że nie żyje i szybko wezwała policję. Z powodu zamieszania, które nastąpiło, nie była w stanie zadzwonić do rodziców Mary Ann wcześniej niż o dziewiątej. Mogę sobie wyobrazić ten koszmar, który przeżywali rodzice dziewczyny, Betty oraz pozostałe dzieci państwa Walkerów; dwudziestojednoletni Brett, osiemnastoletni John Junior i piętnastoletnia Vicki.

Mary Ann urodziła się pierwsza i wydawała się wyjątkowa pod każdym względem. Miała duże zdolności muzyczne. Królowała w równej mierze na spotkaniach swojej dawnej najstarszej klasy szkolnej, jak i w trakcie mowy pożegnalnej na zakończenie studiów. Rozpoczęła obiecującą karierę w firmie zajmującej się public relations. Teraz wszystko to nie miało już żadnego znaczenia. Uformował się kondukt pogrzebowy, wszędzie pełno było kamer telewizyjnych. Rodzina nie miała jednej chwili dla siebie. Po pogrzebie kontynuowano poszukiwania zabójcy. Nie można go było znaleźć przez sześć miesięcy. Okazał się nim być znany włamywacz i alkoholik, który przez wiele tygodni śledził Mary Ann, czekając na okazję, żeby na nią napaść, gdy będzie sama. Rodzinę wciągano we wszystko, co działo się w związku ze sprawą. Jej wściekłość i oburzenie z tego powodu były dla wszystkich oczywiste.

Kolejne odroczenia opóźniały proces. A gdy w końcu sprawa sądowa się odbyła, ogłoszono unieważnienie procesu z jakichś przyczyn technicznych. W końcu, po drugiej rozprawie, skazano mężczyznę na śmierć; był już poprzednio czterokrotnie sądzony za gwałt. Od śmierci Mary Ann do ogłoszenia wyroku minęły 2 lata.

Głównym symptomem urazu emocjonalnego, który przeżywała rodzina Walkerów, był gniew. Nietrudno sobie wyobrazić ich strach i lęk, zanim zabójca został złapany. Gnębiło ich poczucie winy i wstyd, ponieważ zadręczali się myślą, że być może jakoś powinni byli zapobiec tragedii. Ten stan emocjonalny utrzymywał się bez większych zmian do chwili zakończenia procesu. Dopiero wtedy przyznali się sami przed sobą, że są fizycznie wykończeni.

Kiedy John i Sue zaczęli się w końcu pozbywać postaw obronnych, które pozwalały im jakoś przetrwać, sięgnęli dna. Faza trzecia; chronienie siebie/wycofanie się; rozpoczęła się w chwili, gdy zarówno ich ciała, jak i umysły dały do zrozumienia, że trzeba odpocząć.

Problemy z fazą trzecią polegają na tym, iż wiele osób nie rozumie, że potrzeba odpoczynku jest w tym momencie zjawiskiem pozytywnym, a nie negatywnym. Reakcja fizyczna przypomina depresję, faza trzecia to jednak zjawisko naturalne, jest to właściwy czas na wycofanie się z kontaktów z innymi ludźmi, na spędzanie większej ilości czasu w samotności i na dłuższy sen. Większość osób, nim wejdzie w tę fazę, spodziewa się stopniowej poprawy samopoczucia, słabnięcia bólu i żalu. Kiedy okazuje się, że dzieje się coś przeciwnego, ogarnia ich rozczarowanie. Energia, którą odczuwali podczas dwóch pierwszych faz, znika; pojawia się zmęczenie, któremu muszą się poddać. Po okresie prawie zupełnego wyczerpania niezbędne jest przyhamowanie, by zachować resztki sił do czasu, gdy wypoczynek pozwoli odtworzyć dawne zasoby energii. Nie dzieje się to z dnia na dzień. Faza trzecia trwa często przez wiele miesięcy. Bywa okresem głębokiej rozpaczy, ponieważ fizyczne i emocjonalne postawy obronne uległy poważnemu osłabieniu.
Walkerowie trochę spodziewali się, że po zakończeniu procesu, mając to już za sobą, odczują ulgę. Tak się jednak nie stało. Owszem, byli zadowoleni, że przestali być obiektem powszechnego zainteresowania, ale nie przewidywali, że dopadnie ich tak druzgocąca rozpacz. Nie było już nic do zrobienia i wszechogarniające poczucie bezsensu opanowało ich bez reszty. Zadawali sobie pytanie, czy kiedykolwiek coś jeszcze będzie miało dla nich jakieś znaczenie.

Jak to się często zdarza w wyniku długotrwałego stresu, Sue złapała jakiegoś wirusa i rozchorowała się tak ciężko, że na tydzień wylądowała w szpitalu. Jeśli dwie pierwsze fazy żałoby trwają długo i są intensywne; a tak zwykle bywa w przypadku śmierci dziecka; to układ odpornościowy ulega osłabieniu. Ciało, które wydatkowało ogromne ilości energii emocjonalnej i fizycznej, nie jest już w stanie wystarczająco się bronić. Dlatego właśnie tak ważną sprawą jest sen i odpoczynek, a nie forsowanie organizmu, będącego już u kresu sił.

W ciągu kilku następnych miesięcy członkowie rodziny Walkerów bardzo zbliżyli się do siebie. Wiele rozmawiali ze sobą i wspólnie płakali, dzieląc się wspomnieniami o Mary Ann. Takie nieustanne „przetrawianie” szczegółów, które przychodzą nam na myśl, jest zasadniczą częścią pracy nad smutkiem i żalem. Jeśli wiele rozmawiamy na temat zdarzeń towarzyszących tragedii, a także, gdy przywołujemy wspomnienia związane z osobą, którą utraciliśmy, to jej śmierć staje się bardziej realna. Zaczynamy akceptować fakt, że dziecko odeszło na zawsze.

Dla rodziny Walkerów horror i przemoc, które towarzyszyły śmierci Mary Ann, stanowiły podwójne obciążenie. Musieli sobie radzić zarówno z jej upiornymi okolicznościami, jak i z własnymi pesymistycznymi nastawieniami, że w każdej chwili porządek świata może lec w gruzach. Pozostałe dzieci stały się nadwrażliwe i pełne lęku, że coś złego może także przydarzyć się ich rodzicom lub im samym. Sue i John nieustannie bali się o dzieci. Żałoba Walkerów była niezwykle skomplikowana i trudna do zniesienia, lecz dotknęła ludzi wyjątkowo odważnych i dzielnych.

Dzięki wzajemnej bliskości każdy z członków rodziny z biegiem czasu nabierał coraz więcej sił. Nie oznacza to, że nigdy nie było między nimi kłótni. Wprost przeciwnie. Często ich poglądy ścierały się, jedni ranili uczucia innych lub obrzucali się oskarżeniami. Ale nie zaprzeczali tym napięciom i nie ignorowali ich, a starali się pomóc sobie wzajemnie w przepracowaniu negatywnych emocji. Przebrnięcie przez fazę trzecią zabrało Sue i Johnowi więcej czasu niż pozostałym członkom rodziny. Dzieci miały swoje własne życie, a przyjaciele pomogli im powrócić do świata. Stwierdzili, że czują się już dostatecznie silne i chcą iść dalej swoją własną drogą.
Minęły 3 lata od śmierci Mary Ann. Sue nie starała się przyspieszać procesu, ale była cierpliwa i wierzyła, że znów kiedyś w pełni powróci do życia. Oczywiście dla żadnego z członków rodziny nic już nigdy nie będzie takie samo. Na obecnym etapie żałoby nie wiedzą oni jeszcze, jak wiele zmian będą musieli dokonać w sobie w przyszłości. Punkt zwrotny mają już jednak za sobą.

FAZA 4: POWRACANIE DO ZDROWIA

Charakterystyczne symptomy: odzyskiwanie kontroli; rezygnowanie z dawnych ról; tworzenie nowej tożsamości; przebaczanie i zapominanie; poszukiwanie znaczenia; zabliźnianie się rany

Tommy był po raz pierwszy na obozie letnim i czuł się tam świetnie. Wszyscy w rodzinie myśleli, że będzie tęsknił za domem, tymczasem nic podobnego. Atmosfera, tam panująca, wciągnęła go całkowicie, jego entuzjazm rósł z każdym dniem. Jednym z jego ulubionych zajęć było huśtanie się na potężnej linie, zaopatrzonej na końcu w wielki węzeł. Dziecko mogło rozhuśtać się ponad obwałowaniami rzeki, płynącej 10-12 stóp poniżej, i jeśli się zbytnio nie bało, spuścić się do niej, wpadając z góry wprost do wody. Korzystanie z tej huśtawki było ściśle nadzorowane przez obozowych opiekunów.

Ale pewnego dnia, gdy Tommy się huśtał, lina urwała się i chłopiec upadł głową na wielkie głazy narzutowe.Przez dwa dni był w śpiączce, wisząc między życiem a śmiercią. Trzeciego dnia późnym popołudniem zmarł. Kompletnie zszokowani rodzice byli przy nim, kiedy wydawał ostatnie tchnienie. Tommy miał pięcioletnią siostrę, tylko dwa lata młodszą od niego. Ale dla ojca to syn był kimś wyjątkowym. Nosił to samo imię i był wierną kopią Toma Seniora. Wszyscy wiedzieli o szczególnym stosunku ojca do syna. Alicja, żona Toma, lubiła, gdy byli razem, lecz dziwiło ją jego nadmierne przechwalanie się Tommym.

Gdy dziecko umarło, w pewnym sensie przestał żyć także i ojciec. Najpierw pojawiła się wściekłość. Tom chciał zaskarżyć obóz, a w szczególności kierownika, który powinien lepiej pilnować chłopców, nikt jednak nie dopatrzył się jakiegokolwiek zaniedbania.

Kiedy poszukiwanie winnego nie dało rezultatów, Tom zwrócił się przeciwko Bogu. Przestał chodzić do kościoła i zrezygnował z jakiejkolwiek zewnętrznej aktywności. Zamknął się w sobie, nie dopuszczając tam nawet Alice. Gdy próbowała z nim przedyskutować jakieś sprawy, nawet nie związane z Tommym, wpadał w złość i wściekał się na nią. Wyglądało to tak, jakby tylko czekał na jakiś pretekst, by wyładować swój gniew.

Ten stan emocjonalny trwał bez zmian dwa i pół roku, aż pewnego poniedziałku Tom, wracając z pracy, uległ ciężkiemu wypadkowi. Doznał zgniecenia miednicy, złamania obu nóg i pęknięcia obojczyka w dwóch miejscach. Przebywał w szpitalu przez wiele miesięcy i w końcu skierowano go w takie miejsce, gdzie rehabilitant mógł z nim rozpocząć ćwiczenia. Nie wydawało się, aby Tom chciał sobie pomóc. Powiedział Alice, że ponieważ Tommy już nigdy nie będzie mógł chodzić, to on także nie powinien tego robić. Wyglądało na to, że postrzega swoją sytuację jako pewien rodzaj kary.

Tom stał się człowiekiem przegranym, złamanym nieszczęściem, wraz ze śmiercią syna utracił nadzieję na przyszłość. Wszystkie plany wspólnych przedsięwzięć stały się nieaktualne. Ponieważ nie umiał uzewnętrzniać bólu, radził sobie w ten sposób, że stawał się agresywny i wybuchał gniewem. W żadnym wypadku nie mógł pozwolić sobie na to, aby ludzie wiedzieli, że płacze.

Pewnego dnia, jakieś pięć miesięcy po wypadku, Tom siedział w fotelu na kółkach poza swoim pokojem. Obok niego ktoś popychał wózek, na którym znajdowało się małe dziecko; była to dziewczynka cała pokryta bandażami – ofiara ciężkiego wypadku samochodowego. Oboje rodzice zginęli. Była ich jedynym dzieckiem. Tom później opowiadał mi o niej. Z początku próbowałem ją zignorować. Nie chciałem myśleć o następnym cierpiącym i rannym dziecku. Nie wiem, coś mnie jednak do niej ciągnęło i codziennie pytałem pielęgniarki, jak mała się czuje. Wyglądało na to, że marnie. Pewnego dnia, prawie miesiąc później, pielęgniarka spytała mnie, czy nie chciałbym pomóc; chodziło o to, żeby dziewczynce poczytać. Miała trudności w kontaktowaniu się i przypuszczano, że czyjś głos mógłby jej pomóc je przezwyciężyć. Najpierw powiedziałem; nie. Ale w parę dni później pomyślałem „A gdyby to był Tommy?” i zgodziłem się. Zjechałem więc na dół do jej pokoju i siostra wręczyła mi książkę. Spojrzałem na tytuł: „Welwetowy królik”. Opowiadanie było o szmacianej zabawce, która zawsze chciała być żywa. Od czasu do czasu rzucałem spojrzenie na małą postać pod kocami. Zbyt drobną jak na to, co jej się przydarzyło. Nie przestawałem jednak czytać; i wracałem codziennie, posuwając się po trochu do przodu.

Tom zaczął teraz coraz więcej myśleć o Tommym. Gdy chłopiec umierał w szpitalu, nie był wiele większy niż ta dziewczynka. Pamiętał, jak mały mu się wydawał, kiedy leżał pod kocem. Taki właśnie niewielki kształt.

Pewnego dnia dziewczynka, której na imię było Sarah, poprosiła go w czasie czytania, aby przysunął się bliżej. W środku opowiadania chciała, aby trzymał ją za rękę. Było to więcej, niż mógł znieść. Coś w nim pękło. Łzy napłynęły mu do oczu i ledwie zdołał dotrzeć do swojego pokoju, nim na dobre się rozszlochał. Płakał jak nigdy dotąd. W nocy w ogóle nie spał, myśli o Tommym kłębiły się w jego głowie. Następnego dnia, pełen determinacji, zjechał do pokoju kapelana. Mógł w końcu mówić, a kapelan z pełną empatią słuchał długiego wywodu. Im więcej Tom mówił, tym bardziej miał ochotę kontynuować zwierzenia. Wrócił następnego dnia i jeszcze następnego.

Kapelan pomógł mu zrozumieć, że gniew i poczucie winy spowodowały, iż wszystkie jego myśli i cała uwaga obsesyjnie zaprzątnięte były zmarłym chłopcem i że trwało to do momentu, kiedy zwrócił swoją złość przeciwko sobie samemu, stwarzając sytuacje niosące poważne zagrożenie. Był też bliski całkowitego odrzucenia Alicji i oddalił się bardzo od córki Carrie. Proces powrotu do zdrowia przebiega powoli, niedostrzegalnie. Najczęśniej nie jesteśmy świadomi, że jakakolwiek zmiana naprawdę ma miejsce. Bywa tak, że od czasu do czasu czujemy w sobie jakiś niewielki przypływ nowej energii. Zaczynamy się czymś interesować. Rozpoczyna się proces odnowy, co prawdopodobnie spowodowane jest tym, że nasze ciała trochę już odpoczęły, a w fazie poprzedniej wyrzuciliśmy z siebie ogromną ilość smutku. Jaka by nie była przyczyna, w pewnym momencie; czasem po trzech, a czasami po piętnastu latach; rozpoczyna się okres zdrowienia.

W fazie trzeciej mamy jeszcze jednak dużo do zrobienia. Po wyjściu z „hibernacji” i otrząśnięciu się ze stanu pasywności, zaczynamy przejmować większą kontrolę nad własnym życiem. Z pełnienia pewnych ról trzeba jednak zrezygnować; każdy z nas musi odnaleźć swoją nową tożsamość. Nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi, którymi byliśmy przedtem; ale kim jesteśmy? Faza ta polega na poszukiwaniu głębszego sensu w nieszczęściu, które nas dotknęło, na przebaczaniu oraz na zapominaniu wszystkich straszliwych okoliczności towarzyszących śmierci. Jest to okres, kiedy powinniśmy zrobić rzecz być może najtrudniejszą ze wszystkich; wzmocnić więzi w obrębie rodziny, połączyć swe siły i bardziej się zająć żywymi niż zmarłym.

Tom kontynuował czytanie książki, a dziewczynka stopniowo odzyskiwała siły. Po kilku tygodniach stali się dobrymi przyjaciółmi. Gdy mała musiała pójść na rehabilitację, towarzyszył jej. Zaczął nawet sam wykonywać ćwiczenia, aby wzbudzić w niej silniejszą motywację. Podziwiał jej odwagę, ponieważ pomimo bólu nie przerywała zajęć. Tom musiał wiele jeszcze przepracować w dziedzinie przebaczania. Musiał wyzbyć się urazu wobec osób prowadzących obóz, a nawet darować Tommy’emu, że dopuścił do wypadku. Musiał przebaczyć też sobie, że nie był w stanie uchronić syna przed śmiercią. A wreszcie pożegnać się z nim i pozwolić mu odejść. I to było najtrudniejsze zadanie, ponieważ tym samym musiał zrezygnować z jakiejś części samego siebie. Gdyby jednak tego nie zrobił, nie mógłby na nowo zacząć żyć.

W tym samym czasie, przy pomocy Sarah, otworzył znów swoje serce dla Carrie. Zrozumiał, że jego emocjonalne zamknięcie się w sobie było sposobem na to, by chronić siebie przed ewentualnym kolejnym ciosem. Wydawało mu się, że jeśli odgrodzi się uczuciowo od wszystkich, to nie będzie już więcej nikogo takiego, kogo mógłby utracić Przed opuszczeniem szpitala Tom chodził już z laską; powoli i chwiejnie, ale o własnych siłach. Po powrocie do domu regularnie odwiedzał w szpitalu swoją małą przyjaciółkę, aż wreszcie pewnego dnia patrzył, jak i ona opuszczała to miejsce. Z Kanady przyjechali dziadkowie, aby ją zabrać do domu. Dalej miała się wychowywać w rodzinnym domu swojej matki.

Tomowi jakoś udało się zaleczyć tę straszną otwartą ranę, która od śmierci syna wciąż się nie chciała zagoić. Musiał porzucić rolę ojca pełnioną wobec Tommy’ego i zacząć wchodzić w nowe role. Życie bez syna oznaczało konieczność zrekonstruowania tej osoby, którą był poprzednio, po to aby dać życie nowej istocie, którą się dopiero stawał.

Ta zmiana tożsamości nie odbywała się bez oporu. Śmierć dziecka wymaga znacznie większych zmian w osobowości, niż jakakolwiek inna strata. Tak silnie identyfikujemy się z własnymi dziećmi, że trzeba lat pracy, aby świadomie zrezygnować z kurczowego podtrzymywania naszego związku z nimi.

Ale to właśnie świadome rozwiązanie tej więzi pozwala nam w końcu na zmianę tożsamości. Stopniowo zaczynamy interesować się innymi sprawami, nowymi hobby, pozostałymi dziećmi i naszym małżeństwem (które zwykle psuje się, ponieważ małżonek powraca do zdrowia w innym tempie niż my). Tom, jego żona i córka wzięli udział w terapii rodzinnej. Dało to każdemu z nich szansę podzielenia się z innymi osobami swoimi uczuciami, przebaczenia oraz współuczestniczenia w zbudowaniu na nowo silnych i trwałych więzów rodzinnych.

Dla Toma punktem zwrotnym, od którego rozpoczęła się jego droga powrotu do zdrowia, było spotkanie w szpitalu małego, bezradnego dziecka. To Sarah sprawiła, że był w stanie otworzyć swoje obolałe serce, które tak długo chronił i trzymał przed wszystkimi zamknięte. Dzięki temu procesowi mógł znów zacząć korzystać z własnej siły i odwagi, do których dostęp uzyskał w momencie, gdy zrezygnował z nieustannego kontrolowania siebie.
Poprzednio przez cały czas Tom usiłował znaleźć jakieś uzasadnienie dla śmierci syna. Teraz zmienił swój sposób myślenia; starał się zrozumieć, jakie znaczenie miało jego życie. Mógł już także próbować określić sens własnej egzystencji. W ten sposób osiągnął kres fazy 4, i był gotów, aby rozpocząć fazę 5, polegającą na odnowie.

FAZA 5: ODNOWA

Charakterystyczne symptomy: rozwijanie nowej świadomości siebie; akceptowanie odpowiedzialności; uczenie się życia bez… (dziecka, dawnych ról itp.); zajęcie się swoimi potrzebami wewnętrznymi; aktywny kontakt ze światem; znajdywanie substytutów

Meg miała 13 lat, kiedy zaginęła. Wyszła z domu około trzeciej trzydzieści po południu, żeby zdążyć na czwartą na lekcję gry na fortepianie. Zawsze wychodziła trochę wcześniej, żeby móc jeszcze pójść na deptak, znajdujący się w pobliżu domu jej nauczyciela i obejrzeć w Doli Boutiąue piękną kolekcję lalek. Wolno jej tam było przebywać tylko ściśle określoną ilość czasu, ponieważ rodzice niepokoili się o dzieci, które się tam zbyt długo wałęsały. Obiad gotów był jak zwykle na szóstą po południu, a Meg wciąż nie było w domu. Jej matka, Judy, zatelefonowała do nauczyciela. Okazało się, że Meg do niego nie dotarła. Pełna niepokoju zadzwoniła więc do najbliższej przyjaciółki córki. Ta w ogóle jej nie widziała. Teraz już Judy dostawała „białej gorączki”. Kiedy ojciec Meg, Jim, wrócił do domu, zadzwonił na policję. Oboje wsiedli do samochodu i zaczęli szukać córki. Poszukiwania trwały całą noc, następny dzień i jeszcze następny. Żadnego śladu. Jakby się zdematerializowała.

Przez kilka następnych dni czekali, aż ktoś zażąda okupu. W miarę jak poszukiwania przeciągały się, nadzieje na odnalezienie stopniowo malały. Policja była zdania, że Meg albo jest już poza obrębem stanu, albo nie żyje. Rodzice nie chcieli dać za wygraną i wymogli na policji prowadzenie poszukiwań jeszcze przez jakiś czas. Po pięciu tygodniach poddali się wszyscy z wyjątkiem rodziny. Policja miała inne sprawy na głowie. Rodzice Meg zatrudnili prywatnego detektywa, który zajmował się poszukiwaniami przez trzy miesiące. Sprawdził pięć fałszywych śladów, które prowadziły donikąd.

Od czasu gdy Meg zniknęła, Judy i Jim niewiele sypiali. Bali się, że mogą przeoczyć jakieś ewentualne wiadomości o niej. Nieustanny smutek i niepokój, a także intensywny stres zaczęły się na nich odbijać. Nie dopuszczali do siebie myśli, że może Meg jest już martwa; z drugiej strony nie było żadnego dowodu, że żyje.

Za każdym razem, gdy pojawiał się choćby nikły ślad, ich nadzieja rozpalała się na nowo. Nieuchronnie jednak kończyło się to rozpaczą. Judy i Jim, podobnie jak rodzice dzieci, których śmierć od początku nie budziła wątpliwości, mieli okazję przekonać się, że przeżywanie tego rodzaju straty to nie kończąca się udręka. Nie istnieją żadne rytuały czy jakieś inne ściśle określone wyznaczniki, po których można by się było zorientować, w którym punkcie procesu żałoby ktoś się znajduje. Trudno jest także w pełni, prawdziwie rozpaczać nie będąc pewnym, czy śmierć naprawdę miała miejsce.

Judy i Jim musieli w końcu zrezygnować z usług prywatnego detektywa. Nie mieli już pieniędzy, aby mu płacić. W przypadku tej pary objawy typowe dla wcześniejszego okresu; wściekłość i poczucie winy; utrzymywały się jeszcze w fazie trzeciej. Musiało minąć wiele lat, nim Judy i Jim zdołali naprawdę porzucić myśl o odnalezieniu Meg. Po okresie beznadziejności i rozpaczy i dla nich w końcu miał nastać czas pogodzenia się z losem i zwrócenia ku przyszłości.

Oczywiście nie mogli rozpocząć fazy odnowy, dopóki nie byli w stanie w pełni pogodzić się z koniecznością oddania Meg pod opiekę Panu Bogu. Musieli umocnić w sobie przekonanie, że otoczona była należytą opieką. Zrobili, co mogli. Teraz nie pozostawało już nic innego, jak pogodzić się z losem. Przeżywanie głębokiego bólu jest jak śmierć i zmartwychwstanie. Gdy porzucamy dawne role i naszą poprzednią tożsamość, stopniowo rodzi się w nas i rozwija nowe życie. Nie jesteśmy już tymi ludźmi, którymi byliśmy dawniej, ale posiadamy w sobie potencjał niezbędny do rozwinięcia nowych sił, które przejawią się we wszystkich naszych relacjach ze światem i w każdej podejmowanej przez nas działalności.

Stajemy się bardziej tolerancyjni, jesteśmy też zdolni do głębszych wzajemnych kontaktów z drugim człowiekiem. Faza odnowy daje nam możliwość rozwijania zarówno nowej świadomości siebie, jak i zdrowej niezależności emocjonalnej. Tak już jest, że jeśli chcemy znaleźć szczęście, to musimy sami wziąć za nie odpowiedzialność.

Jim wzrastał w rodzinie, w której spośród czworga rodzeństwa on był najstarszy, dlatego też zajmował zawsze pozycję osoby najbardziej odpowiedzialnej. Dążenie do sukcesu było dla niego sprawą ogromnie ważną; umiał zadbać o pomyślny rozwój swojej kariery. Ale po stracie dziecka, praca przestała mu sprawiać jakąkolwiek przyjemność. Wraz ze zniknięciem Meg zdał sobie sprawę, jak wiele czasu mu zabierały jego zajęcia, odciągając go od tego, co naprawdę chciał robić, jak na przykład zajmowanie się ogrodem, łowienie ryb lub po prostu odpoczywanie. Uwielbiał pracę na świeżym powietrzu przy swoich roślinach. Zawsze obiecywał sobie, że zbuduje cieplarnię, ale nigdy nie miał dość czasu, by to zrealizować. Sprawą priorytetową było dla niego zaspokajanie potrzeb rodziny. Własne stawiał na drugim miejscu. Będąc w fazie powracania do zdrowia, nieco zredukował ilość swoich zajęć w biurze. Pracował w ogrodzie i więcej czasu spędzał z Judy. Była mu teraz bardziej potrzebna w sensie emocjonalnym i fizycznym.

Natomiast Judy zaczęła dostrzegać, jak bardzo jej zawsze zależało na tym, by matka była z niej dumna. Gdy miała osiem lat, ojciec opuścił dom i wtedy weszła w rolę osoby stale dbającej o szczęście i dobre samopoczucie matki. Jej powrót na uczelnię w celu zrobienia dyplomu nastąpił z dwóch powodów: chciała ją uszczęśliwić, a jednocześnie pragnęła, żeby Meg była z niej dumna. Chcąc oba te cele osiągnąć, musiała bardzo ciężko pracować.
Po zaginięciu córki, starając się odwrócić swoją uwagę od tragicznych wydarzeń, kontynuowała naukę. Po otrzymaniu dyplomu uczyła w miejscowej szkole angielskiego w niepełnym wymiarze czasu pracy, ale jej zainteresowanie tym zajęciem malało.

Dla pary tej punkt zwrotny w ich życiu nastąpił w pięć lat od zaginięcia Meg, kiedy to udali się na wakacje w góry do małego zajazdu, który już dawniej odwiedzali. Jednym z powodów, dla których Jim tak lubił to miejsce, był fakt, że właściciele sami uprawiali większość jarzyn, które serwowali gościom. Cenili też sobie ogromnie pomoc Jima w ogrodzie oraz jego sugestie co do sposobów zwiększania plonów. Tym razem jednak zastali gospodarzy w smutnym nastroju; ich główny pomocnik poprzedniego dnia odszedł. Jim natychmiast zaoferował swoją pomoc we wszystkim, co leżało w zakresie jego możliwości. W rezultacie obie pary w ciągu tygodnia ogromnie się ze sobą zaprzyjaźniły, a nawet powstał projekt, aby Judy i Jim stali się współwłaścicielami gospody.

Jim wrócił do domu bardziej zadowolony i wypoczęty niż kiedykolwiek dotąd, a Judy zaczęła się wciągać w zagadnienia finansowe całej operacji, pomagając w sprawach biurowych; zajęcie, które zawsze chciała wykonywać. Bez końca omawiali całe przedsięwzięcie. Jak to wszystko należy załatwić? Co się stanie, jeśli odrzucą taką możliwość? Co będzie, jeśli im się nie powiedzie? Czy nie szkoda poświęcać lat studiów i zdobytych doświadczeń zawodowych? I na koniec być może najbardziej palące pytanie; Co powiedzą rodzice?

To, co zaczęło się dziać z Judy i Jimem, było procesem porzucania dawnych ról; bycia rodzicami swojej córki, opiekunami własnych rodziców, konwencjonalnym mężem czy żoną. W to miejsce stopniowo zyskiwali nową samoświadomość, pozwalającą im z ufnością żyć dalej, ale już nie tak jak dawniej; dla innych, lecz dla siebie realizując swoje wewnętrzne potrzeby. Możliwość przeżycia przygody wprawiła ich w podniecenie, którego dotąd nie znali. Nie przestawali o tym myśleć. W końcu zrezygnowali z posad, podjęli oszczędności, sprzedali dom i pojechali w góry, by wejść w spółkę z właścicielami gospody. Przedsięwzięcie okazało się niezwykle pomyślne, nie tylko pod względem finansowym, lecz także w sensie ogólnej satysfakcji i zadowolenia z życia.

W ciągu pięciu lat od zaginięcia Meg system wartości obojga zmienił się. Nauczyli się, że jeśli chcą być szczęśliwi, to każde z nich musi podjąć odpowiedzialność za swoje własne szczęście. I chociaż umieli się dzielić swoimi uczuciami, wspierać wzajemnie i okazywać bliskość w stopniu dotąd nie przeczuwanym, to nigdy nie godzili się na podejmowanie odpowiedzialności za szczęście drugiej osoby. Zaczęli zyskiwać emocjonalną niezależność, która pozwoliła im skoncentrować się na pozytywnych aspektach świeżo zdobytej wolności. Na początku zdarzało się im jeszcze mieć poczucie winy, że być może ich zachowanie jest egoistyczne, starali się jednak pomóc sobie wzajemnie w pozbyciu się tych konfliktowych uczuć przez akceptowanie swoich indywidualnych stanowisk. Dodatkową korzyścią było to, że po raz pierwszy od wielu lat z wielką radością i namiętnością oddawali się znów wzajemnej aktywności seksualnej.

Oczywiście były rozmaite rocznice, kiedy powracały gorzkie wspomnienia. Urodziny Meg i święta Bożego Narodzenia przez wiele lat przeżywali bardzo ciężko. Ale Jim i Judy nauczyli się z tym jakoś żyć, służąc sobie nawzajem pomocą, okazując empatię i wysłuchując zwierzeń. Nigdy oczywiście o córce nie zapomnieli, ale wspomnienia, z nielicznymi smutnymi wyjątkami, koncentrowały się na tym wszystkim, czym ich Meg obdarowała przez te cudowne trzynaście lat, które z nimi przeżyła. Jim i Judy przeszli przez proces opłakiwania straty świadomie i każde z nich odpowiedziało pozytywnie na głos swojego wewnętrznego dziecka. Oboje po raz pierwszy zastanawiali się nad tym, co naprawdę chcą zrobić ze swoim życiem; każde z nich podążyło za swym wewnętrznym głosem, wiedząc, że w ten sposób osiągnie spokój. Trudno przewidzieć, ile czasu zajmie danej osobie przebycie tej drogi.

Gdy nasze dziecko umiera, cierpimy w sposób niewyobrażalny. Najgorzej jest na początku; nie wiemy, że ból kiedyś się skończy. Oczywiście nie ma żadnej gwarancji, że to na pewno nastąpi.

A jednak w końcu cierpienie mija. Aby proces się rozwijał się i abyśmy osiągali kolejne jego fazy, musimy się na tej drodze wiele nauczyć. Musimy zdobyć cierpliwość, zaakceptować wartość zmiany, docenić piękno prostoty i znaczenie śmiechu, zrozumieć, że akceptacja życia opiera się na silnych związkach z ludźmi, a radość wynika ze spontaniczności i nieunikania ryzyka. Musimy także pamiętać, że w głębi nas samych tkwi dziecko, o które należy się troszczyć. Być może najważniejszą lekcją, której nam udziela tego typu cierpienie, jest wiara; przekonanie, że gdzieś tam przed nami jest wyjście z tunelu na światło dzienne. Nadejdą znów lepsze czasy; muszą nadejść.

Źródło: http://www.hospicja.pl/opieka_psych/article/275/chapter_3.html